28.03.2010

Condor,wylotówka i perfumy z papai..

           Lotnisko lotów międzynarodowych wygląda mniej więcej tak jak nasze Balice z ta tylko różnicą ze są 2 odloty i 2 przyloty a monopolistą jest Condor:)Nic więcej stąd nie odlatuje do Europy,strefa bezcłowa otwierana jest tylko na godzinę przed przylotem samolotu i chwilę przed naszym wejścjem na pokład jest zamykana...i tu niespodzianka,mój ulubiony,ukochany Condor:)zrobił nam prezent i opłacił nam wylotówkę z       Wenezueli ,dzięki czemu jak na skrzydłach pobiegłam na terminal lotów międzymiastowych i kupiłam sobie "pamiątki".Najgrubszą i największą czekoladę jaka znalazłam,przepiękny pistacjowy naszyjnik z perełek ,które jeszcze siedzą w muszelkach..i perfumy w kremie o zapachu papai:)

   Ciężka była ta podróż,brak znajomości hiszpańskiego niesamowicie utrudnia podróżowanie,wysokie ceny i ta ciągła świadomości ,że przestępczość w tych krajach jest bardzo wysoka...żle zrobiliśmy ,że naczytaliśmy się tych relacji internetowych z pobytu innych podróżników bo w 99 procentach były to negatywne opinie i z takim nastawieniem lecieć na koniec świata to był błąd...dziś wiem ,że troszkę odważniej podróżowałabym przez Wenezuelę,ale tylko troszkę

Posada Nathalie w Playa El Aqua

A to para ,którą poznaliśmy na Margaricie..Lidia znalazłaś nasz dług?:).
hahaha.....ZABRAKŁO NAM PALIWA;)
...z promu widmo,z autobusu z ,którego kierowca chciał nas wywalić bo mieliśmy za duże plecaki!!!trafiliśmy wreszcie do jednej z najfajniejszych plaż na wyspie...a o Posadzie Nathalie w ,której się zatrzymaliśmy powinnam napisać oddzielny wpis bo miejsce to tak urokliwe i cudne ,że nie sposób jej nie opisać..

Polecany zresztą przez Lonley Planet - http://www.posadanathalie.com/ większej rekomendacj nie potrzebuje :)

Przystępna cena,pokoje wręcz luksusowe jak na te pieniażki ,które płacimy..klimatyzacja (działająca),w łazience nie leci brązowa woda..mamy basen,kuchnie ,grilla do swojej dyspozycji..żyć nie umierać:)

Jest juz po sezonie wiec w Posadzie jest tylko kilka osób ..przpieknym, stałym punktem wieczornego programy jest przechadzający się po Posadzie kocisko z cudownie niebieskimi oczyma i kundel ,suczka ,która wychodzi z nami na poranne spacer po plaży narażając się na wścibskie zaloty wenezuelskich psów.

Najlepiej będzie jak ci to pokarzę:)
Remik mnie zabije :)za te zdjęcie..
...co mam napisać?,że znowu czekamy na prom na Margarita ,że znowu spóźnienie wynosi więcej niz 4 godziny,że stoimy na przystani i nikt nic nie wie ,nikt się niczym nie interesuje,że te cholerne ciężarkówki ,które stoją do załadowania się na prom maja uruchomione silniki na full i te pieprzone spaliny lecą prosto na ludzi ,wymiotować mi się chce od tego dymu...prom zamiast o 11 przypływa o 3.30 nad ranem a nasza pierwsza klasa ,która naiwnie sobie wykupiliśmy to okropne ,uwierz mi na słowo ,obrzydliwe fotele...idziemy na mostek,w dupie mam to pierwsza klasę ..
Noc na lotnisku udało się nam przetrwać dzięki nieoczekiwanemu spotkaniu...o 2 w nocy dwie dziewczyny,Polki przyleciały samolotem z Peru i tak w towarzystwie rodaczek i kilku tutejszych osób przekoczowaliśmy noc w Caracas.


Z samego rana ,dosłownie kilka minut po wschodzie słońca ,kiedy tylko zaczęło się robić widno wsiedliśmy do taksówki i przez jakieś 20 kilometrów mogliśmy podziwiać to miasto.O tej porze dnia wcale nie sprawiało wrażenia niebezpiecznego wręcz przeciwnie spokój na ulicach ,wolna droga,gdzieniegdzie jakiś motocyklista na pierdzącym motorku mknie szeroka ,pustą droga...zasypiałam,ale co chwila budząc się widziałam jak kierowca naszej taksówki spogląda niespokojnie w przednie lusterko,zagadywałam go ,żeby nie usnąć...dojchaliśmy na stację,autobus do Puerto La Cruz mieliśmy ok 13.00...będę miała chwilę na sen

Powtórka z rozrywki

Lotnisko w Caracas juz opisywałam i zdania na jego temat nie zmienię,skorumpowana,pijana policja,wszędzie na lotnisku pełno bandyctwa śpiącego po kątach...trauma po raz drugi.Podchodzą,zaczepiają,brak słów...wiem ,można powiedzieć ,że uprzedziłam się do Wenezueli,że niewiele o niej wiem i nie powinnam tak uogólniać ale nie dam rady ,nawet po tych kilku miesiącach perspektywy nic się u mnie nie zmieniło w kwestii oceny tego kraju ,Ekwador-si!Wenezuela-no!

Cytat z Remika-

       "Samolot wykombinowaliśmy.. tyle że zamiast do Caracas polecieliśmy do Bogoty w Kolumbii, tak to czystym przypadkiem dotarliśmy do zapowiadanego na wstępie celu naszej podróży :) Prznajmniej była choć okazja napić sie kolumbijskiego piwa.
W Bogocie mimo nie opuszczania strefy tranzytowej kontrole bezpieczeństwa były jak nigdzie dotąd, celnik tak mnie wymacał, że chciałem już zaproponować abyśmy na "ty" przeszli ;) Polecieliśmy w końcu do celu naszej podróży.
     Na miejscu oczywiście gigantyczny bajzel do przejścia przez immigration. Zaraz za immigration zaczyna się zabawa, do nas dopieprzył się jakiś gliniarz, czagoś chciał, walutę jakaś wyieniać, puścić nas nie chciał wskazująć na naszywki ze jest policjantem, udało się go wymanewrować jakoś, schroniliśmy sie na półpiętrze w nieczynnej knajpie, momentalnie zjawiło się czterech niewyjściowych gości koło nas, pozostawała ewakuacja na zewnątrz terminala ale tam jak piszą wszystkie przewodniki oraz ostrzegano nas już na miejscu wyjście nocą graniczy z samobójstwem, gdyż nawet wewnątrz terminala jest niebezpiecznie. Wróciliśmy do środka opędzając się od taksówkarzy, hehe 50 dolarów kurs. asz miły policjant oczywiście momentalnie się zjawił.. zaczynało robić się groźnie.. witamy w Caracas."

Pnamamericana-autobus widmo

...pora wracać,zdecydowaliśmy się kupic bilet na autobus bardzo tu zachwalanego przewoźnika autokarowego Panamerican,trasa do Wenezueli (Caracas)prowadzi przez wysokie góry i koldyriery Kolumbii,jednym słowem będzie wysoko.Odjazd mamy o 22.00 ,punkt 22 my jesteśmy na dworcu ale autobusu brak,no nic poczekamy...


Opisywać to co działo się przez całą noc,to jak próbowaliśmy się dowiedzieć co stało się z naszym transportem do Caracas i to jak rezolutni bywają ludzie zasiadający za szklanymi okienkami z okrągłymi otworkami byłoby nieporozumieniem .Autokar zniknął...nikt nie może dodzwonić się do kierowcy,a i on przez 12 godzin nie ma zamiaru dać znać np, czy leżą gdzieś w przepaści i może potrzebują pomocy czy po prostu zajechali na dłuższy nieplanowany odpoczynek ,nic...cicho wszędzie głucho wszędzie.Pieprzyć autobus ale jak my teraz zdążymy na samolot do Europy??

Teraz dopiero zaczęłam się naprawdę denerwować....Samolot!!!a skad go wytrzasnąc nie wiecie przypadkiem???

              Niestety to nie grypa żoładkowa a choroba wysokościowa...Bez żartów mnie! ,młodą:)wysportowaną:) kobietę w kwiecie wieku na 4000 m.n.p złapała jakaś choroba wysokościowa ,a co to wogóle jest?
Cytując za wikipedią:
"Choroba wysokościowa nie jest jedną konkretną dolegliwością a zespołem chorobowym spowodowanym brakiem adaptacji do warunków panujących na dużych wysokościach. Z reguły pojawia się na wysokościach powyżej 2500 m n.p.m., gdzie dostępność tlenu w powietrzu, ze względu na rozrzedzenie atmosfery, zaczyna być za mała na potrzeby organizmu człowieka.
        Charakteryzuje ją początkowy wzrost tętna i ciśnienia krwi, co jest reakcją samoobronną organizmu. Następnie przychodzi osłabienie serca i spadek ciśnienia krwi, co prowadzi do omdlenia.
Ponadto następuje utrata szeregu podstawowych funkcji organizmu, m.in. zanika zdolność do rozmnażania !!!!:-)(powyżej około 4500 m n.p.m.)...
       W przypadku braku interwencji lekarskiej, a zwłaszcza nie przetransportowania chorego w niżej położone rejony, może wystąpić jego zgon."
       W tym miejscu zakończę cytowanie :-)i powiem tylko tyle Apap to na to na pewno nie zadziałał...
alpiniska ależ skąd pracuję w hotelarstwie,po prosty kocham góry";-)

kocham to zdjęcie
Jedziemy na zakupy!!!
2.5 godziny jazdy autobusem i jestesmy w małym miasteczku,którego trzy czwarte powierzchni zajmuje najwiekszy w tej cześci kraju targ.Na sama myśl o takiej powierzchni do przeczesania w poszukiwaniu pąmiatek buzia mi sie sama uśmiecha.
Jedziemy.. a ja zaczynam sie jakoś nie wyraznie czuć całkiem jak z reklamy rutinoskorbinu:).
I tak niezbyt wyraznie pamietam ten dzień,gdyby nie Remik pewnie nie kupiłabym nic... jakis wirus trawi mój organizm bo głowa mi pęka ,czuję stan podgorączkowy i im wiecej chodzimy tym bardziej opadam z sił...grypa żołądkowa jak nic,bo i skąd te mdłości?.Wezmę antybiotyk w hotelu i bedzie dobrze a terazm MUSZĘ! cos kupić... kapelusz Panamski,trzy dziwnie wyglądające fajki,4 chusty ,z 6 szalików z alpaki,kolczyki i dwie ekwadorkie torby by to wszystko móc pochowac:)
...tak naprawdę nie chodziło o koszty takiej wyprawy na wulkana ale o czas..nie mielismy go na tyle by móc wspinać się spokojnie 3 dni bo trzeba było wracać na tą cholerną Margarite.
Snulismy się pół dnia po Banos,między kolorowymi straganami z pamiątkami i kombinowalismy co tu zrobić.Agencje propnują różne wycieczki na wulkan,możesz wejć do połowy i zjechać sobie rowerem ze zbocza góry,wjechać kładem,konika ci nawet wykombinują..byleby tylko cos zarobić.
To nie dla nas,wszystko albo nic..i tak późnym popołudniem przy piwie i seviche doszlismy do wniosku ,że musimy zrezygnować z wulkanu.Wykupilismy sobie popołudnową wycieczkę objazdową do wodospadów i o 16 wsiedlismy do ciężarówki z balkonem na dachu i pojechalismy ogladać ekwadorską dżunglę..
To był jeden z najprzyjemniejszych dni tej wyprawy.A jutro jedziemy na najwiekszy targ w tutejszej okolicy do Otavalo.
Banos.09.2008
Jak to Remik dobrze ujął, nie ma jak wakacje w kiblach:)
Z samego rana wskoczyliśmy w Guayaguil do autobusu ,który miał nas zawieść do pięknego ,małego miasteczka Banos...które leży u stóp gigantycznego aktywnego wulkanu Tugurahua. Mieliśmy plan ...wejść ,zobaczyć,znowu zajrzeć w duszę tego potwora,hmm ...Tugurahua swój stożek ma na wysokości 5020 n.p.m wiec co tu owijać w bawełnę -ciężko będzie ale po to przyjechaliśmy do Ekwadoru,prawda?:)
Znaleźliśmy Travel Agency ,które organizowało wejścia na szczyt wulkanu...przewodnik wytłumaczył nam jak cała wyprawa ma wyglądać,że wejście na szczyt trwa 3 dni bo tak naprawdę najważniejszy był czas na aklimatyzacje bo bez tego ani rusz,cały ekwipunek,wyżerka itp...a teraz koszt?!
Poszliśmy dalej w miasto...


I jak tu mam się przestawić na spanie po ludzku ,kiedy do pracy przez najbliższy tydzień będę chodziła na noc...:-)
Guayaquil -Ekwador

Czekałam na ten Ekwador jak na jakieś objawienie ,liczyłam na totalne odczarowanie naszej podróży,obrót o 180 stopni....i udało się.Mogłam spokoje odetchnąć i nie myśleć już o tym ,że na każdym rogu ulicy stoi jakiś byczek Fernando ,który che mi wyrwać ostatni grosz uciułany przez biedną:)recepcjonistkę z Krakowa.
Na lotnisku przy wjeździe pan w okienku przybił nam pieczątkę i zapytał
-First time in Ecuador?
- Si-odpowiedziałam elokwentnie:)
- Welcome !

I w tym momencie ścięło mnie z nóg...po Wenezueli gdzie ludzie klaskali w ręce ,kiedy kierowca autobusu wpraszał nas z pojazdu pod pretekstem zbyt dużej wielkości naszych plecaków...ten zwykły miły gest ze strony pana "urzędnika lotniskowego" wydał mi się najmilszą i najlepszą zapowiedzią tego co nas w tym kraju może spotkać.
Wychodzimy z lotniska...trzeba znaleźć taxi ,które nas zawiezie do hostelu,jest dobrze po 23 wiec nocna taryfa i spora odległości od lotniska -trzeba się targować!!!Podchodzimy do pierwszego lepszego taksówkarza...do hostelu zawiezie nas za 3 $.!!!W Wenezueli zapłacilibyśmy ze 40 boliwarów czyli 40 zł.

Jeszcze nigdy nie spałam na tak miękkim materacu jak tamtej noc...czysto,cicho ,spokojnie i breakfast included:)
....trzecie dzień w domu,w Krakowie i nic-ciągle nie mogę usnąć.

        Zastanawiam się czy gdybym wiedziała jak będzie wyglądała nasza podróż do Ameryki Południowej,to czy wybrałabym ten sam kierunek jeszcze raz? Z wszystkich miejsc w których byłam - Ameryka Poludniowa a ściślej mówiąc Wenezuela to kraj ,który dał mi się najbardziej we znaki.Nie zniosłabym tam ani jednego dnia dłużej...Chugo Chaves i jego spółka odstraszyły mnie na dobre i nawet nie myślę o powrocie w tamte rejony.

Caracas 2008.09.
Lądujemy na lotnisku ,które swoim wyglądem przypomina ogromny, stary dworzec kolejowy.
Oświetlone jarzeniowym światłem wprowadza mnie w dziwny mocno depresyjny nastrój...a po za tym ten dziwny zapach.
Oby jak najszybciej znaleźć nasz przesiadkowy samolot do Quito w Ekwadorze i spieprzamy stąd ...ale co z bagażem,pędem biegniemy do sali bagażowej i nagle wszystko gaśnie. Ekrany z ,których są wyświetlany przyloty,odloty -czarne,ekran na którym miał się wyświetlić nasz przylot i jednocześnie miejsce skąd mamy odebrać bagaż -czarne,taśmy na ,których miały się znaleźć nasz plecaki -stoją,bankomaty nie działają ,żaden pasażer nie może być odprawiony bo komputery też wysiadły...
         Mówi się, że lotnisko w Caracas to jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc dla turystów,napady ,kradzieże to chleb powszedni.Wystarczy poczytać sobie nasz przewodnik Lonely Planet by wpaść w lekka paranoję kiedy się człowiek znajdzie tam i to w dodatku w takim momencie.
        Na przesiadkę mamy ok 30 minut bo oczywiście samolot ,którym mieliśmy wylecieć z Porlamar nie pojawił się.Zabrał nas inny bo zrobiliśmy awanturę na tamtejszym lotnisku,że mamy lot międzynarodowy ,że samolot na ,który mieliśmy bilet lata tylko 2 razy w tygodniu itp.I po tym wszystkim miałabym utknąć w Caracas ???O nie tylko nie to....Nie wiem po ilu minutach włączyli prąd ale nigdy wcześniej nie odebrałam z taką prędkością bagażu i stawiłam się na odległym o 400 m terminalu odlotów międzynarodowych.
        Znalezienie odlotów naszej linii lotniczej Santa Barbara tez nie było proste ale najważniejsze było to, że stoimy w kolejce do naszego samolotu-to co ,że ostatni a przed nami jakieś 50 osób byle by tylko stąd wyjechać....
A Remik śpi jak suseł:)

23.03.2010

Dziś są Twoje urodziny

W końcu po to tam pojechaliśmy...wszystkiego najlepszego Remiku:)

Codziennik na Spitsbergenie

                                                                Idziemy na zakupy...
fajne auto:)
odpoczynek przy bardzo drogim piwie...te zdjęcia na ścianie uwieczniają klientów po podaniu rachunku za browar:)
w jednym z trzech na świeci tak dobrze zaopatrzonych pubów
powroty do domu bywają ciężkie :)i to nie dlatego że alkohol we krwi..

a to nasz pokój -all inclusive:)
miasteczko nocą

a to nasz kuchnia

śniadanie...co się jada na śniadanie na Spitsbergenie? ŚLEDZIE! dużo śledzi,stąd moja mina:)

17.03.2010

Zobaczyć niebieskiego renifera:)

Mama reniferka?:)z córka reniferką?:)

Uslyszeć jak trzeszczy lód na Morzu Pólnocnym.../Hear the ice cracking on the North Sea ..

Spitsbergen

Powroty są trudne ale zawsze na nie czekamy...tym bardziej jesli mamy do czego wracać...
Dziesięć dni za kolem polarnym to zdecydowanie za krótki okres czasu by zobaczyc wszystko co jest tam najpieknijsze ale wystarczając dlugo by zakochac sie w tym miejscu na zawsze. W Longyearbyen -miasteczku na Spitsbergenie -jest niebiesko,to dominujący koloro na tym kawalku polarnego swiata,niebieskie niebo,niebieskie noce,niebieski lód,niebieski snieg i wreszcie niebieskie zdjęcia.


Returns are always difficult but we are waiting on them  always... ... especially if what we have to come back.

Ten days beyond the Arctic Circle, this is too short period of time to see everything there is most beautiful but long enough to fall in love with this place forever. In-town of Longyearbyen on Spitsbergen-the blue is the dominant coloro on the piece of the polar world, blue sky, blue nights, blue ice, snow, blue and finally blue pictures.

4.03.2010

I morgen skal jeg langt i verden ... for et møte med Andersen's Snow Queen:)



"In the middle of the empty, endless hall of snow, was a frozen lake; it was cracked in a thousand pieces, but each piece was so like the other, that it seemed the work of a cunning artificer. In the middle of this lake sat the Snow Queen when she was at home; and then she said she was sitting in the Mirror of Understanding, and that this was the only one and the best thing in the world."
...nie znalazlam dobrego tlumaczenia na jezyk polski,trzeba odwiedzić jakis antykwariat i powertować troche pólek ze starymi książkami ,ale to juz po powrocie.